„Jeśli widzisz zło, nie stój”
Wywiad z panią Wandą Traczyk – Stawską, żołnierzem AK walczącym w
powstaniu warszawskim przeprowadzony przez Dagmarę Mosiek i Maję
Kruszewską 31 kwietnia 2022 r.
Dagmara i Maja: W dniu wybuchu wojny miała Pani niewiele mniej lat, ile my
teraz - dwanaście Czy pamięta Pani siebie w tamtym czasie? Jaką dziewczynką
była Pani, zanim to się stało? Jak wyglądało Pani dzieciństwo?
Wanda Traczyk – Stawska: Byłam dziewcznką bardzo pogodną, bardzo ufną, grałam
w piłkę nożną. Dobrze się uczyłam, bo miałam taką zasadę, żeby uważać na lekcji.
Wtedy nie musiałam się tyle uczyć w domu i miałam więcej czasu na zabawę. Nie
różniłam się za bardzo od innych dzieci, miałam kochanych rodziców, dziadków,
jednym słowem – byłam szczęśliwym dzieckiem.
D. i M.: A czy pamięta Pani swoją reakcję na tamte wrześniowe wydarzenia w
1939 roku, początek wojny? Jakie były Pani odczucia?
W. T. - S.: Na początku, we wrześniu, zdarzyło się coś strasznego dla mnie. To było
przeżycie, o którym niechętnie mówię, ale zdecydowało o moim zyciu. Muszę wam
powiedzieć, jak wyglądała Warszawa, gdy miałam 12 lat. Zabudowania były do ulicy
Dolnej, a dalej były już pola i droga do Wilanowa. Więc domy przy ulicy Dolnej do
Puławskiej były taką linią obrony. Byli tam żołnierze, którzy bronili Warszawy, bo
Niemcy pod Warszawę podchodzili już od dwóch tygodni. I wtedy właśnie zdarzyła
się rzecz, która zdecydowała o całym moim życiu. Mianowicie bomba upadła na
sąsiedni dom. Ja nie chciałam wejść do schronu, bo miałam pieska, którego nie
chciano tam wpuścić. Stałam z tatą w korytarzu i w razie, jeśli uderzy bomba, miałam
iść odkopywać. Wzięłąm na ręce tego pieska – to był foksterier gładkowłosy, suczka,
nazywałam go Lalka. Bardzo kochałam tego pieska i nie chciałam za nic bez niego
wejść do schronu. Uważałam, że on wtedy bardzo cierpiał. A przy mnie był
spokojnieszy. A Niemcy bombardowali Warszawę. Już podeszli pod naszą kamienicę.
Atakowali nas od strony końca zabudowań. Z pola, tam były całe pola kapusty. Nasi
żołnierze bronili się w naszych domach.
To był chyba 16 dzień obrony Warszawy. Gdy spadła ta bomba bardzo blisko, tata
pozwolił mi wyjrzeć i zobaczyć, gdzie upadła. Trzymając pieska na ręce, otworzyłam
drzwi i zobaczyłam, że spadła na dom po drugiej stronie ulicy. W momencie, kiedy
otworzyłam drzwi, widziałam, jak Niemcy strzelają do kobiety, która wybiegła z tego
rozwalonego domu, z tego pyłu, biegła z dzieciem w beciku. A wtedy beciki robiło
się z pierza. Zobaczyłam, że Niemcy strzalają do tego niemowlaka, widziałam, jak to
dziecko się rozpada, jak leci to pierze. Ta kobieta miała rękę wiszącą. Ona nie miała
co trzymać. Widziałam jej gołą rękę, która była prawie obcięta. Z tej odległości łatwo
było zabić albo okaleczyć. Zobaczyłam coś, czego wcześniej nie byłabym w stanie
sobie wyobrazić. I to było tak straszne, że zdecydowało, że przestałam być
dzieckiem. Zrozumiałam, że ja nie mogę być dalej dzieckiem, muszę być żołnierzem
i nie pozwalać, żeby Niemcy zabijali dzieci.
A ta kobieta wołała, żebym ja przyszła do niej i podała jej dziecko. Ona nie
rozumiała, że tam już nie ma dziecka, nie żyje, to są tylko szczątki. A ja nie mogłam

podejść, powiedziałam jej, że nie mogę, bo ja jestem za mała, a poza tym trzymam na
ręce pieska. Nie umiałam jej powiedzieć, że to dziecko już nie żyje. To było jedno z
najcięższych przeżyć.
D. i M.: Pani Wando, a co z tym pieskiem?
W. T. - S.: Mój piesek został też zabity przez Niemców, ale później.
D. i M.: Była Pani starsza od rodzeństwa i musiała się zająć tymi młodszymi. Na
czym polegał ten obowiązek opieki podczas wojny?
W. T. - S.: To było wtedy, kiedy moja mama umarła, a mama umarła w 1942 roku, ja
miałam już14 lat. Wtedy zostałam ja i moje rodzeństwo – moje dwie siostrzyczki
młodsze i mój brat starszy, który nie mógł tych obowiązków przejąć, ja musiałam
przejąć te, jakie miała mama – gotować, sprzątać, ale też jechać coś kupić. Musiałam
też chodzić do szkoły wieczorowej, żeby mieć legitymację. Wtedy nie wolno było
żadnemu dziecku polskiemu uczyć się powyżej szkoły zawodowej, po szkole
powszechnej, jak wtedy nazywano, Polacy mogli się uczyć tylko zawodu. Nie było
ani uniwersytetów, ani szkoły średniej Nasi nauczyciele byli bohaterami, bo oni
stworzyli takie komplety, na które żeśmy chodzili, ja też. Ja jestem z Szarych
Szeregów, a harcerstwo zaraz w 1939 roku zaczęło funkcjonować. Chłopcy dostali
nazwę Szare Szeregi, a dziewczęta – Koniczyny.
Kiedy zaczęło się powstanie, a nawet już w 1943 roku dziewczęta też miały prawo
być w Szarych Szeregach i robić to, co chłopcy. Oczywiście nie wszystkie z nas
uczyły się strzelać, ale ja tak. Chaciałam być żołnierzem, chciałam być już dorosła i
nie pozwolić Niemcom na zabijanie dzieci i w ogóle na zabijanie ludzi.
D. i M.: A czego się Pani uczyła? Jakich przedmiotów?
W. T. - S.: To była normalna szkoła jak gimnazjum. Byłam w pierwszej klasie, która
trwała 2 miesiące. Wiecie, co to komplet? To jest taka grupka dzieci, które po
skończeniu szkoły podstawowej powinny iść do gimnazjum. Niemcy zabronili nam
iść do do szkoły średniej, tylko zawodu można się było uczyć – iść do szkoły
handlowej, albo uczyć się, jak się robi rękawiczki albo jak być krawcową. Chłopcy
mogli się uczyć stolarki, być malarzem albo budować dom, ale nie wolno było uczyć
im się w szkole średniej, a to była podstawa, aby zdać maturę.
D. i M.: Gdy wybuchło powstanie warszawskie, miała już Pani skończone 16 lat.
Czy była Pani zakochana?
W. T. - S.: Nie. Nie nie miałam czasu, żeby myśleć o takich sprawach. Byłam bardzo
zajęta, bo musiałam prowadzić dom, chodzić na komplety i brałam udział w pracy
konspiracyjnej. Roznosiłam do Polaków, którzy wydawali Żydów za pieniądze i byli
nazywani szmalcownikami, takie ostrzeżenia, że jeśli będą to robili, to zostaną zabici,
będzi wykonany wyrok śmierci. To było bardzo trudne zadanie, ja to robiłam z
kolegą z batalionu „Zośki”, Tadziem ps. „Karolek”. Niosłam ten warunkowy wyrok
śmierci do każdego szmalcownika. Podawano mi adres i musiałam to doręczyć do
tego, dla kogo ten wyrok był przeznaczony. To była bardzo trudna i niebezpieczna
praca. Ja byłam małą, drobną dziewczynką, choć miałam już skończone 16 lat.
Miałam warkocze i wyglądałm najwyżej na 12 lat. Zawsze się bałam, że ten, któremu
mam ten list doręczyć, otworzy go, złapie za warkocz i kołnierz i wtedy groziła mi
kara śmierci.
D. i M.: Którą akcję z powstania pamięta Pani najbardziej?

W. T. - S.: Ponieważ jest wojna na Ukrainie, chciałabym wam opowiedzieć o
wydarzeniu, które ogromnie na mnie wpłynęło, a było to, gdy byłam na kompletach.
Było nas czworo: ja, Joasia, Leszek i Zbyszek. To była lekcja historii w mieszkaniu
Joasi na ulicy Puławskiej, tam było też wejście od Rakowieckiej. Zaczęła się lekcja
historii, Przychodzili nauczyciele różnych przedmiotów, matematyki, geografii, do
tak małej ilości dzieci. To byli wspaniali nauczyciele. Kiedy zaczęła się lekcja,
usłyszeliśmy, że za oknem Niemcy ogłosili, że będą rozstrzeliwać zakładników za
oknem tego mieszkania, gdzie mieliśmy lekcje. Zarządzili, że ktokolwiek poedejdzie
do okna, zostanie rozstrzelany. Pani kazała nam odejść od okna, ale zobaczyliśmy
jeszcze samochód, z którego wysiadali ci zakładnicy. Mieli już wtedy zakneblowane
usta i nie mogli krzyczeć. Rozstrzeliwali ich od godz. 9.00 do godz. 12.00. Jak ja
zobaczyłam, że krew i strzępy ciał są zamiatane z chodnika i że sprzątają te strzępy
do rynsztoka, to tak się zdenerwowałam, że postanowiłam, że już nie będę się uczyć
na kompletach, ale nauczę się strzelać i będę w takim plutonie, który wykonuje
egzekucje. Ale mój kolega, z którym wykonywałam zadanie roznoszenia ostrzeżeń,
powiedział, że jestem głupia, że mam dalej chodzić na lekcje, a on mnie nauczy
strzelać. A o plutonie egzekucyjnym mam zapomnieć.
Ale mówię wam dużo strasznych rzeczy, to powiem wam też jedną z najweselszych i
najradośniejszych.
Nienawidzę wojny i jestem zrozpaczona, że znów jest wojna. Czasem żałuję, że
muszę tak długo żyć, żeby przeżywać jeszcze teraz wojnę, która jest taka straszna.
Tak się złożyło, że ja dostałam przydział do „Huberta”, Aeksandra Kamińskiego,
tego, który napisał „Kamienie na szaniec”. To był przydział do redakcji. Ponieważ
czekaliśmy na powstanie, musiałam być wcześniej w redakcji i wtedy stała się rzezcz
najbardziej dla mnie tragiczna i tragikomiczna zarazem. Bo ja się zapisałam jako
żołnierz, chciałam strzelać, a mnie przydzielili jako łączniczkę. Jednym z zadań było
parzenie kawy dla tych redaktorów, którzy pisali. A ja stałam zrozpaczona i
powiedziałam, że nie umiem tego robić i tego nie zrobię. „Hubert” widząc, że mówię
to prawie z płaczem powiedział, że mam roznosić ulotki dla mieszkańców Warszawy.
I ja biegłam z tą odezwą do ludności cywilnej, a w bramach stali ludzie i wisiały flagi
biało – czerwone. Jak ja przybiegałam z tym apelem do nich, to oni mnie całowali,
ściskali, wciskali mi do kieszeni czereśnie, cukierki. Chyba nikt nigdy mnie tyle razy
nie wyściskał i wycałował, co wtedy. Ludzie byli tak szcześliwi, że jest wreszcie
nadzieja na odzyskanie niepodległości. To był początek powstania.
Później wysłał mnie Hubert do oddziału osłonowego wojskowych zakładów
wydawniczych, miałam zanieść meldunek, ale tam, gdzie był generał, dla którego
miał dotrzeć, trudno było to donieść, było niebezpiecznie, cały czas ginęły łączniczki.
Ulica Sienkiewicza była cała zaryglowana ckmemem z Poczty Głównej. I ja się
podjęłam, że to zrobię, udało mi się, ale przeżyłam bardzo trudną sytuację,
Dziewczyny, te łączniczki, ranne, były cały czas ściągane z ulicy. A dowódca,
porucznik Stefan Berent, wysłał mnie do „Montera”, Antoniego Chruściela, dowódcy
powstania warszawskiego, ale oddać meldunek miałam Jerzemu, któy był twórcą
tego oddziału osłonowego wojskowych zakładów wydawniczych. Miałam dużo
szczęścia, ale byłam też bardzo wysportowana. Muszę wam powiedzieć, że ja przed
wojną świetnie grałam w piłkę nożną. W szkole byłam w nawet w drużynie, grałam

na obronie, Biegałam dużo szybciej od chłopaków, dlatego byłam w tej drużynie
ceniona. To mi się bardzo w powstaniu przydało. I wtedy na Sienkiewicza nie zdążyli
mnie zabić, przybiegłam, oddałam meldunek i powiedziałam, że jak mnie przyjmą do
tego oddziału, to tylko jako strzelca i niech dadzą mi broń. No i zgodził się porucznik
Stefan Berent. Powiedział, że mnie przyjmie, napisał pismo do „Huberta”, a on
przyniósł mi moje klamoty i poprowadził za rękę mówiąc, że prosi o opiekę nade
mną. Potem byłam w tym oddziale strzelcem i dużo przeżyłam.
Z książki pt. „Błyskawica” możecie się o tym wiele dowiedzieć. Ja w każdym razie
powiem tyko jedno: nienawidzę wojny od czasu, jak zobaczyłam jak straszna jest
wojna dla ludności cywilnej, ale i dla żołnierzy. Muszą zabijać, choć to jest tak
raniące, żołnierz widzi śmierć tego, któremu ją zadaje, widzi jego oczy. Wojna jest
najokropniejszą rzeczą, jaką ludzie mogą sobie nawzajem uczynić.
Ja miałam szczęście, bo rzucił we mnie granatem Niemiec i przeżyłam. Trzymałam w
ręku „Błyskawicę”, karabin i nie mogłam go zastrzelić i wcale tego nie żałuję. Gdy
wycelowałam do niego, krzyknął „Jezus Maria”, po polsku. Był prawdopodobnie
Ślązakiem. Rzucił granatem, ale rzucił za szybko. Zanim granat wybuchł, ja
zdążyłam uciec. To było jedno z moich najstraszliwszych przeżyć, ale nie
najstraszniejsze. Zdecydowały one o tym, że nienawidzę wojny.
Bardzo bym chciała, żeby wojna nie mogła nigdy zaistnieć, a tu nagle taka sytuacja
na Ukrainie. Ale powiem wam, że róbcie wszystko, jak dorośniecie, żeby ludzie na
świecie rozumieli, że najgorszą rzeczą jest wojna. A teraz tym Ukraińcom starajcie
się pomóc, tym, co do nas przenieśli się, aby unkinąć wojny, tak jak ludność
Warszawy w trakcie powstania, gdzie nie było korytarzy humanitarnych, nie było
nadziei na to, żeby ratować ludność cywilną, która doznała najstraszliwszego
tragicznego wydarzenia, jakim była rzeż na Woli w Warszawie. Mówcie też
Ukraińcom, którzy już przetrwali ponad miesiąc – my w powstaniu przetrwaliśmy
ponad dwa miesiące, nie mając amunicji, nie mając żadnej osłony dla ludności
cywilnej. A oni mają i dostawy jedzenia, i mają broń, cały świat chce im pomagać.
Bo to nie jest wojna tylko Rosji z Ukrainą, to jest wojna Putina z całym światem.
D. i M.: Chciałyśmy też zapytać Panią o ideały. Które z nich były najważniejsze
w czasie wojny?
W. T. - S.:Moim zdanem najważniejsze było to, co niosę w sobie do tej pory i stale
powtarzam. Szare Szeregi miały zasadę: jeśli widzisz zło, nie stój, natychmiast
reaguj, nieś pomoc. Jest to w prawie harcerskim, w przyrzeczeniu. I to jest to, co chcę
wam przekazac: być posłusznym prawu harcerskiemu. Bo to jest bardzo ważne,
żebyście też póbowali zapiywać się do harcestwa, do dobrej drużyny, wszędzie na
świecie jest skauting i on robi to, co jest najbardziej potrzebne: niesie pomoc
potrzebującym, słabszym, ale też uczy tego, co jest dziś takie ważne, co jest waszą
powinnością: że człowiek jesr częścią przyrody, a przyroda została tak przez
człowieka zniszczona, zdewastowana, zaczyna brakować wody. Mamy zatrutą
ziemię, są wycinane lasy, przyroda niszczona jest dla wygody ludzkiej. Zaspokoja to
potrzeby tych, którzy chcą się tylko na tym bogacić. I wy, oprócz wojny, o której
trzeba pamiętać, że nie wolno do niej dopusczczać, macie pamiętać, że siedzicie na
gałęzi, która w każdej chwili może spaść, jeśli nie zadbacie o to, żeby przyroda była
szanowana. Musicie dbać i o to, żeby naprawić to wszystko, co złe człowiek zrobił

przyrodzie, usunąć. Musicie zadbać o to, żeby było czyste powietrze, czysta woda,
czysta ziemia.
D.i M.: To jest bardzo piękne i ważne dla nas przesłanie. Mamy jeszcze jedno
pytanie związne ze współczesnością. Znamy Panią też z telewizji, widzimy i
słyszymy, co Pani mówi, czy to jest kontynuacj tej zasady, o ktej Pani mówiła,
żeby nie stać w miejscu, To można też nazwać rodzajem walki, prawda?
W. T. - S.: Prawda, ja wciąż pamietam o przyrzeczeniu harcerskim, o tym, co
przyrzekałam Polsce, wykonuję zadanie, które dostałam, a miałam za zadanie zadbać
o groby moich kolegów. I wykonuję to zadanie, dbam o cmentarz powstańców
Warszawy
Jestem do waszej dyspozycji, póki żyję, moim zadaniem jest nieść wiedzę o tym, jak
okropna jesr wojna i żądać od każdego człowieka, żeby był tolarancyjny, żeby był
człowiekiem, który rozumie, że każdy ma jednakową wartość, bez względu na kolor
skóry i na poglądy. Każdy ma swoją ludzką godzność.
Wy jesteście jeszcze dziećmi, ale możecie bardzo dużo zrobić. Dbając o to, żeby
pomagać Ukrainie w taki sposób, w jaki ona teraz potrzebuje, w miarę waszych
możliwości. Pamiętajcie zasadę: być tolerancyjnym wobec innych, mieć empatię
wobec nich, rozumieć, dlaczego człowiek bywa inny i dlaczego jest akurat taki, i
każdemu pomóc.
D. i M.: Dziękujemy bardzo.
W. T. - S.: Pozdrawiam i życzę, żeby wojna się skończyła jak najszybciej.

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium

Ta strona została stworzona za darmo w WebWave.
Ty też możesz stworzyć swoją darmową stronę www bez kodowania.